Weneckie opowieści: weneckie myszy i kalosze

Deszcz. Kiedy pada, mimo, że zapowiedziany z dwudniowym wyprzedzeniem, wydaje się zaskakiwać wszystkich, zwłaszcza turystów, którym moczy wycieczkę. W oddali straszą grzmoty, chociaż z ich przytłumionego porykiwania można wydedukować, że nie zamierzają się zbliżać w nasza stronę. Woda cieknie uliczkami, które ze względu na niewielką ich szerokość wydają się nią wypełniać. Całe miasto sprawia wrażenie statku zatapianego od góry, które dziwnym trafem nie kołysze się tylko chlupocze. Ukryta pod parasolem przyglądam się jak schodki na jednym z nadbrzeży (w Wenecji „riva”; o toponimii weneckiej pisałam TUTAJ) zalewane są powoli przez wytworzone w kanale fale i wcale nie zaskakuje mnie to jak miękko  woda z kanałów łączy się i przechodzi w tą spływającą po bruku.

Kiedy pada, gondole i taksówki wodne uderzają o siebie rytmicznie, niektóre przykryte płachtami, inne moknąc. Z oddali docierają do ciebie, niesione echem, wesołe chichoty; ktoś inny robi zdjęcie och-spójrz-jestem-w-Wenecji-i-pada. Przystajemy pod daszkiem przy wejściu do jednego ze sklepów, z nadzieją, że może uda się nam przeczekać potop. Pytamy sprzedawczyni, czy wie, gdzie znajduje się upatrzony przez nas cel, ta jednak z uśmiechem oświadcza, że jej przykro i, że nie wie. Dziękujemy i stoimy tak dalej. Ona, po jakimś czasie widać zniecierpliwiona, ale ciągle z uśmiechem na twarzy, każe nam opuścić naszą przystań, bo „odstraszamy klientów”. Rozglądamy się, ulicą płynie tylko woda, a pojedyncze znajdujące się w zasięgu wzroku osoby stoją w bezruchu ukryte tak jak my pod drzwiami kawiarni, niezdecydowane czy podjąć wyzwanie. Spoglądam znowu na kobietkę, która mruga do mnie porozumiewawczo i tym razem ja się uśmiecham. Nie mogę się z nią nie zgodzić. Ruszamy znów w deszcz, pod prąd.

Turyści w kolejce do Bazyliki św. Marka.

źródło: pixabay.com

Wenecki gong

Gdy wszystkie znaki na ziemi, niebie i morzu zapowiadają nadejście Acqua Alta, miasto na palach wypełnione zostaje platformami, które wcześniej leżą jedne na drugich z powyciąganymi ku niebu „nogami” jak zapałkami i rozpoczyna się masowa sprzedaż kaloszy. Najszybciej działają pakistańscy sprzedawcy uliczni, którzy gdy tylko spadnie pierwsza kropla deszczu, albo usłyszy się pierwsze pogłoski o nadchodzącej wysokiej wodzie, to podążając za tobą przez kilkanaście metrów, będą chcieli ci wcisnąć jednocześnie kalosze, parasol i różę.  Wysoka woda cieszy turystów i uprzykrza życie miejscowym, a ja mieszkająca wówczas na parterze zastanawiałam się jak właścicielka mieszkania rozwiązuje ten problem.

Słyszałam historie o przeprawie przez plac św. Marka, a następnie ku suchej górze miasta z podwiniętymi nad kolano spodniami i butami w ręce. Jednak nikt nie jest zaskoczony. Nadejście wody zwiastuje ryk syreny, jak niegdyś uderzenie w gong zapowiadało nadejście nieprzyjaciela.

„Raz zawyła w nocy. Myślałem, że to wojna”, mówił znajomy, chcąc nas rozbawić. Syreny wyją w zależności od tego jak wysoka jest nadchodząca woda i każdy sygnał różni się od poprzedniego.  Gdy woda nie przekracza 110 cm alarmują pojedynczym, przedłużonym sygnałem. Gdy przekracza kolejno 120, 130 i 140 cm, alarm rozbrzmiewa dwa, trzy albo cztery razy o wzrastającej częstotliwości. Jednak, gdy Acqua Alta nie nadchodzi, a w Wenecji po prostu pada, miasto wydaje się być stabilną barką, która poddaje się wodzie, bo to od niej jest zależna.

 

Kto karmi szczury?

Deszczu w Wenecji nie lubią nie tylko niektórzy ludzie. Przed ulewą uciekają także szczury. Obserwując jednego jak biegnie od ciepłych murów kamienicy do znajdującej się na środku campo studni, po czym odczekuje (1, 2, 3, 4…) chwilę, by zaraz potem rzucić się w kolejny szaleńczy bieg do następnej przystani po drugiej stronie placu, prawie, że czuję jego strachliwe odliczanie (1, 2, 3 ,4…). Szczurów (i/lub myszy) w Wenecji, zupełnie jak na statku, nie widać, choć wiadomo, że są. Tak samo było z kotami. Zastanawiałam się nawet, do czego doprowadzi sielankowa egzystencja gryzoni, jeśli nie zostaną wyjedzone przez selekcję naturalną. Tak było do pewnej nocy, kiedy to na Campo San Polo wypatrzyłam miauczącego puchatego rudzielca, a kolejno,  spacerując dzielnicą Dorsoruro, łaciatego weneckiego dachowca, który niezadowolony, odprowadzał mnie wzrokiem.

Wypatrzone przy jednej z kamienic. „OSOBO (dosł.), która karmisz myszy, miej się na baczności, mam cię na oku!!!” . Komentarz zbędny 🙂

Kiedy pada, Wenecja jest jedynym miastem, w którym odczuwam jej harmonie i współgranie z żywiołem. Każdy wenecki deszcz, gdy już spłynie z dachów po murach na wybrukowane calli, a z nich kolejno do kanałów, ciągle wydaje się otaczać miasto. Deszcz, zwłaszcza ten niespodziewany,  zmusza cię do chwili samotności, gdy siedzisz ukryty pod jedną z niewielu arkad. Obserwujesz jak miasto obmywa się z kurzu i śladów turystów, miejscowych i z twoich, aby potem jak tylko ponownie zaświeci słońce, na nowo wpuścić w siebie całą masę stóp. Deszcz w przeciwieństwie do wysokiej wody, oczyszcza, nie zostawiając po sobie osiadłego mułu. Ty natomiast wnosisz w przemoczonych butach do domu, kawiarni, sklepu piasek i kurz weneckich ulic i wiesz, że dzielisz z miastem wodną płynność.

źródło: pixabay.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *