Włoskie smaczki: Italio, mogę cię ja znieść czy nie mogę?

Wpis ten powstał w ramach letniego projektu Klubu Polki na Obczyźnie.

Może trudno sobie to wyobrazić, ale gdy po raz pierwszy pojechałam do Włoch, nie miałam żadnego wyobrażenia na temat tego kraju. Tak, pizza, słońce i ludzie trochę inni. Owszem mówiono, że z Włochami to nie na serio, że nic nie załatwisz, wszystkie samochody mają poobijane, codziennie jedzą spaghetti z sosem pomidorowym albo pizzę i ich najulubieńszym słowem jest „bella”. Jednak w związku z tym, że ludzi szufladkować nie lubię, stereotypy przyjęłam więc do wiadomości, postanawiając jednocześnie, że sama ocenię jak jest naprawdę. I co? Co mogę powiedzieć po trwającej od 11 lat miłości do Bel Paese i po 3 latach spędzonych tam na stałe? Jacy są Włosi? Jakie są Włochy? Otóż… nie wiem! Bo nie ma jednego określenia, którym można by opisać ten różnorodny kraj i wspaniałych ludzi, jacy go zamieszkują. Włochy to cała gama barw, zapachów, smaków, doznań, słów i gestów! Włochy to stan ducha, to zapach powietrza. Opisywać Włochy to jak opisywać miłość. Każdy czuje ją inaczej.

Czego nauczyły mnie Włochy?

Źródło naszych niepokojów jest w nas, a tam, gdzie nas nie ma, trawa zawsze będzie bardziej zielona. Jak to? A tak to: bo we Włoszech też trzeba płacić rachunki, przebrnąć przez bezlitosną biurokrację, aby udowodnić, że nie zamierzasz być pasożytem społecznym. We Włoszech jak każdym innym kraju:  w zimie jest zimno, w pochmurny dzień ludzie mają smutne twarze,  kierowca autobusu zły humor, a na pogotowiu w szpitalu spędza się w poczekalni 12 godzin. Ludzie dyskutują o polityce i o tym jak to bywa źle i nieznośnie, że najlepiej to wyjechać za granicę i pytają „ a jak jest w Polsce”? Jak jest? Podobnie!

W każdym kraju podobne problemy dotykają podobnych ludzi i nie ma znaczenia jak daleko wyjedziesz – twoje nierozwiązane problemy pojadą z tobą!

Ma znaczenie, gdzie mieszkasz. I Twój organizm też to wie. Dlatego we Włoszech mój żołądek domaga się kolacji o godzinie 21, a w Polsce o 18. Dlatego we Włoszech zajadam się risottami, bruschettami, a śniadanie popijam espresso, a w Polsce mam ochotę na zupę pomidorową, a kawę parzę w duuużym kubku. I dlatego we Włoszech zaczytuję się Mendozą po polsku, a w Polsce… Terzanim po włosku 🙂

Migawki z Wenecji

Czego nauczyłam się od Włochów?

Każde spotkanie z drugim człowiekiem jest ważne. Fajnie jest porozmawiać z sąsiadką przy odbieraniu poczty, ze starszym panem na przystanku i barmanką w kawiarni. Fajnie jest porozmawiać – dla samej rozmowy! Bo spotkania z innymi ludźmi nigdy nie są przypadkowe. Włosi chętnie podejmują dialog przy każdej możliwej okazji, bo wiedzą, że w gruncie rzeczy, w tym całym kołowrotku najważniejszy jest kontakt z drugim człowiekiem. A co z miłością? Włosi to wspaniały, czuły naród.  I wierny!  Wiadomo, mężczyźni to wzrokowcy i jak mawia mój znajomy: „jasne, lubię spojrzeć na piękną dziewczynę, ale w moim życiu jest tylko jedna kobieta – moja żona!”. I wszystko jasne.

Spotkania przy stole wzmacniają więzi. Włoskie aperitify, przerwy na obiad, kolacje to błogosławieństwo dla relacji. I Włosi o tym wiedzą, dlatego wszystkie najważniejsze spotkania odbywają się przy stole (jeśli nie w domu w kuchni, to na mieście).

Makaron można jeść na 150 różnych sposobów. I ze wszystkim, uznając jednocześnie zasadę, że mniej znaczy więcej. We Włoszech nauczyłam się prawdziwie smakować potraw, doceniłam prostotę warzyw sezonowych. Okazało się, że nie ma nic lepszego od pachnących pomidorów,  świeżej rukoli i chleba z oliwą. Bo jeśli uczyć się smaku, to tylko od Włochów!

Najważniejszy jest twój spokój ducha. Nie chodzi o to, aby wszystko robić byle jak i nie brać niczego na serio, ale ważne aby mieć świadomość tego, co jest tak naprawdę ważne. A cele realizować krok po kroku, jeden za drugim, pojedynczo. Nie wszystko na raz! Warto zatem znaleźć czas na przerwę na kawę… i pogawędkę 🙂 Świat się nie zawali jeśli się spóźnisz, a projekt zrobisz na jutro, a nie na wczoraj. Włosi mają zdrowy dystans do siebie i obowiązków, ale kiedy trzeba, wszystko chodzi jak w zegarku (no, może nieco wolniej ;-).

Czego nauczyłam się o Polsce?

Polska to czysty kraj. W Bolonii muszę ściskać w dłoni papierek przez dłuższy czas zanim w końcu wypatrzę ukryty w rogu kosz, do którego będę mogła go wyrzucić. A Włochom często nie chce się „nieść papierka”. Dla odmiany w moim rodzinnym mieście kosze na śmieci poustawiane są co 5 metrów. Po co? A no po to, żeby nie śmiecić!

Gdybym nie zdecydowała się wyjechać, nie zrozumiałabym jak można tęsknić za pierogami, ciastem z truskawkami, domowym kompotem i polskim lasem. Innymi słowy, po prostu nie potrafiłabym prawdziwie docenić piękna mojego kraju. O ironio, moja świadomość narodowa dojrzała właśnie za granicą.

Zatem: Italio, mogę cię znieść czy nie mogę? Mogę! Bardzo mogę! I chcę!

***

O tym, czego jeszcze nauczyłam się we Włoszech, od Włochów i o moich luźnych obserwacjach na temat życia w Bel Paese pisałam już w innych wpisach z serii „Włoskie smaczki”, może zainteresują Cię te tutaj:

Włoskie smaczki, czyli o jedzeniu, całowaniu i jeździe samochodem

Włoskie smaczki II, czyli o dialektach, gestach, temperamencie i spóźnianiu się

Włoskie smaczki III, czyli o stereotypach, Polsce i herbacie

Włoskie smaczki IV, czyli o patriotyzmie i piłce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *