Włoskie smaczki IV

„Rozpoczynają się mistrzostwa świata lub Europy i nagle wszyscy wyprostowani śpiewają hymn wniebogłosy, a przez pozostałe dni w roku gdyby ktoś kazał im wyrecytować całość z pamięci nie umieliby powtórzyć”, powiedział ironicznie G., chichrając się na widok swoich rodaków stojących dumnie na trybunach z wymalowanymi na policzkach barwami Italii. C. nie mówi nic, patrzy na mnie, a ja rzucam okiem na transmitowany mecz, a później na wielką zielono-biało-czerwoną flagę opartą o framugę drzwi balkonowych i się uśmiecham.

Rzecz o piłce

„Popatrzcie tylko! Tak właśnie cieszą się Włosi”, powiedziała B. śmiejąc się, gdy w 2006 roku Italia została mistrzem świata w piłce nożnej. Płakali, krzyczeli i nawet nie interesując się zupełnie tym sportem, nie można było pozostać obojętnym i nie uśmiechnąć się widząc tę ich radość.

Nie jest nowością, że piłka nożna jest dla Włochów sportem narodowym i nawet jeśli niektórzy z nich nie śledzą na bieżąco każdego meczu z ligi A, B lub innej, to gdy tylko rozpoczynają się mistrzostwa świata bądź Europy w tym sporcie, cały kraj nabiera zielono-biało-czerwonych barw i maluje twarze. Włosi nie muszą zająć pierwszego miejsca, aby czuć się zwycięzcami. Po każdym triumfie w ważniejszym meczu, na ulicach miast trzepocą różnych rozmiarów włoskie flagi przywiązane do lusterek samochodów, vesp czy balkonów. Wówczas samochodowe klaksony rozbrzmiewają na każdym skrzyżowaniu i stanowią wesoły okrzyk kierowców: „tak! wygraliśmy!”.  I gdy przypadkiem na ulicy przyjdzie im spotkać kibica przegranej drużyny idącego z opuszczoną głową, podskakują wokół niego krzycząc wesoło, po czym klepią go po plecach i biorąc pod ramię oferują piwo w pobliskim barze. „Stary, spoko, to przecież piłka!”, mówią. Innymi słowy, żyjąc we Włoszech, nawet nie interesując się piłką – jesteś na bieżąco.

Rzecz o patriotyzmie lokalnym

Włosi oprócz tego, że są oczywiście dumni z bycia Włochami, wyjątkowo związani czują się z regionem oraz miastem, z którego pochodzą. Żaden Włoch nie jest po prostu Włochem. Jest Włochem Toskańczykiem, wenecjaninem, Kalabryjczykiem, neapolitańczykiem, Sycylijczykiem. Pod tym pochodzeniem kryje się mnogość związanych z nim tradycji, upodobań, przekonań, przyzwyczajeń i oczywiście dialekt!

dialogi zasłyszane:

„- Skąd jesteś? (w domyśle: jakiej jesteś narodowości)
– Z Turynu”


 „- Jestem z Wenecji.
– Aha, w której części Mestre mieszkasz?
– Jestem wenecjaninem. Z Wenecji. Mieszkam w Wenecji, nie w Mestre”

Według Włocha z południa to właśnie tam znajdziesz najpiękniejsze wybrzeża i morze  oraz najlepsze jedzenie, Włoch z północy i centrum powie, że właśnie tam zobaczysz najwspanialsze budowle i dzieła sztuki, a Włosi z wysp oświadczą, że właśnie u nich regionalna tradycja zachowała się najlepiej. I każdy z nich powie prawdę i będzie miał rację, bo zróżnicowanie włoskiego buta jest niezaprzeczalne i to właśnie w tej zmienności tkwi prawdziwe piękno tego kraju, a Włosi bardzo dobrze znają jego wartość i potrafią promować swoją ojczyznę zawsze i wszędzie. Przywiązanie do rodzinnej ziemi jest bardzo ważną cechą w czasach, gdy świat stoi otworem i często uczymy się doceniać miejsce, z którego pochodzimy dopiero w momencie, gdy patrzymy na nie z oddali. Dlatego bardzo cenię u Włochów silne poczucie zakorzenienia, które jednocześnie nie kłóci się w żaden sposób z ich naturalną otwartością na to co „niewłoskie”.

Rzecz o „dlaczego nie doceniają mojego miasta?”

Podczas mojego pobytu na Sycylii nieraz byłam świadkiem i uczestnikiem rozważań o tym, co by było gdyby wybrzeże południowe wyspy nie było tak odległe, a z okien wzniesionego na jednym ze wzgórz miasta można było karmić mewy i słyszeć szum morza. „Ludzie pokochaliby to miejsce! Wiecie ile byłoby tutaj turystów?„, słuchałam i myślałam sobie, „ale czy wy naprawdę byście tego chcieli?”.

C. też od czasu do czas grzmi o tym, że Sycylia, że Apulia, że Sardynia, a dlaczego zagraniczni turyści nie chcą odwiedzać Kalabrii? Przecież to taki piękny region! Owszem, przytakuje i ponawiam pytanie, czy ty mieszkańcu małego miasta Włoch południowych, miasta nieskażonego turystyką, naprawdę chciałbyś aby w miejscu, gdzie wylegujesz się na plaży postawili pięciogwiazdkowy hotel? Gdy chciałbyś, aby twój ulubiony bar, w którym pijesz twoją ulubioną kawę i w którym codziennie rano pieką świeże rogaliki, które przypominają ci smak dzieciństwa, zamieniono na tłoczny lokal, otwarty do samego rana, w którym na ladzie leżałyby tylko wyschnięte babeczki nafaszerowane chemią i spulchniaczami na wypadek, gdyby jeśli nie sprzedadzą się jednego dnia można było je wystawić następnego?

„Wiele osób znalazłoby pracę, tam skąd pochodzę jest niewiele perspektyw”, mówi. Zgoda, ale czy za jednakowy na całym świecie turystyczny boom warto płacić taką cenę?

 

źródło: pixabay.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *